PODRÓŻ DO KRAINY PSÓW… I SŁONI

29.03.2024

Jak wygląda schronisko w Azji? Bezdomność, cierpienie, miłość, wolność i spokój w jednym miejscu.

Chcę Was zabrać do niezwykłego miejsca ukrytego w górach Tajlandii. Żyją tu w pełnej symbiozie psy, koty, bawoły i słonie! Żadne ze zwierząt, które tu trafiło nie miało lekkiego życia, ale wszystkie znalazły tu swój raj. A ja miałam szczęście i mogłam dla nich pracować.

Elephant Nature Park znajduje się na północy Tajlandii. Jest to niezwykłe schronisko dla zwierząt wykorzystywanych wcześniej w przemyśle turystycznym, porzuconych lub niepełnosprawnych. Wszystkich tych, które nie miały szczęścia w życiu.

Ja pracowałam (co nie będzie zapewne zaskoczeniem) z psami. Na terenie rezerwatu jest ich około 500, więc pracy nam nie brakowało. Niektóre psy biegają wolno, dzieląc ogromną przestrzeń ze słoniami i kotami, inne mają do dyspozycji duże wybiegi pochowane po okolicznych, tajskich wioskach lub znajdujące się na terenie rezerwatu.

Elephant Nature Park stawia sobie za cel przede wszystkim edukację turystów.

Słonie, które trafiają do rezerwatu mają za sobą mroczną przeszłość. Przez 20-30 lat woziły na grzbietach beztroskich i nieświadomych turystów, pracowały przy nielegalnym wyrębie lasu lub w cyrku, albo żebrały z opiekunami na ulicach dużych azjatyckich miast.

Mało jednak mówi się o tym, jaką cenę musiały zapłacić. Aby słoń podporządkował się człowiekowi jest od dzieciństwa tresowany i bity przy pomocy łańcuchów oraz ostrych narzędzi. Tylko słonie złamane psychiczne nadają się do pracy. Warto o tym pamiętać, decydując się na przejażdżkę na słoniu…

Park wykupuje lub odbiera te zwierzęta z niewoli i zapewnia im dożywotni dom. Tu wreszcie mogą poczuć się wolne i szczęśliwe.

Z kolei psy, z którymi pracowałam zostały częściowo sprowadzone do rezerwatu po wielkiej powodzi, która miała miejsce w 2011 roku w Bangkoku. Psy były uwięzione na dachach domów, samochodów, porywane przez prąd rzeki i porzucane w panice przez opiekunów. Wolontariusze i pracownicy Elephant Nature Park wynajęli łodzie i pomogli tak wielu psom, jak się dało. Znaleźli dla nich miejsce w swoim rezerwacie, który pierwotnie był przeznaczony dla słoni.

W miarę upływu czasu schronisko dla psów rozrastało się. Trafiały tam psy z pseudohodowli, biedaki potrącone przez samochody, sparaliżowane, czy ciężarne suki podrzucane nocą przez okolicznych mieszkańców.
Każdy z nich był poddawany kwarantannie, troskliwie leczony przez weterynarzy a następnie umieszczany w prywatnym boksie i w końcu dobrze żywiony (dobra karma dla psa).

Każdy pies otrzymywał też nowe urocze tajskie lub angielskie imię. Poznałam między innymi Whho Tonga, Malasi, Mee Kwaia, Nong Dama, Guacamole, Cheddara, Bambi, Bao Bao, Chicago, Snickersa i wiele innych fantastycznych psiaków!

Warunki w tym schronisku nie przypominają miejsc, które znamy z Polski. Nie ma ciasnych klatek, są za to duże wybiegi z co najmniej kilkoma psami w środku. Psy żyją w większych stadach i muszą się ze sobą dogadać. Ale na większej przestrzeni jest to prostsze. Psy lubią oczywiście kontakt z człowiekiem, ale mają też większą potrzebę interakcji z własnym stadem. Są bardziej niezależne, szczególnie, że wiele z nich przypomina psy ras pierwotnych.

Psy mają też do dyspozycji zewnętrzny wybieg… z basenem, w którym mogą dowoli się pluskać. Generalnie warunki mają bardziej luksusowe niż schroniskowi wolontariusze ;)
Zadziwiająco kreatywne są też budy – niektóre kryte strzechą, inne zrobione z dachów samochodów lub łódek. Ale Azja słynie z kreatywności!

Jak wyglądała moja praca?

Do codziennych obowiązków należało karmienie psów (dobra karma dla psa), wyprowadzanie ich na spacer, sprzątanie boksów, socjalizacja, podawanie leków z weterynarzami, kąpiele psiaków i wiele innych czynności, które akurat trzeba było wykonać.

Wiele radości przynosiła mi praca z psami niepełnosprawnymi, zazwyczaj sparaliżowanymi od pasa w dół, które każdego dnia wkładałam na specjalnie dla nich stworzone wózki. Dzięki nim dosłownie dostawały skrzydeł! Jednym z ich ulubionych zajęć były kąpiele w basenie, z którego oczywiście trzeba było później je wyciągać, bo same nie dawały rady wyjść ;)
A z drugiej strony potrafiły zadziwiająco szybko uciekać przede mną, żeby tylko spacer się nie zakończył!

Nie zapominajmy jednak, że głównym zadaniem każdego schroniska, jest znalezienie stałego domu dla psów. W Tajlandii nie jest to jednak takie proste. Ludzie raczej pozbywają się psów, niż biorą je ze schroniska. Wynika to między innymi z faktu, że jest wiele bezdomnych psów na ulicach, którymi Tajowie opiekują się jak mogą, więc nie mają potrzeby brania kolejnych.
Ich troska jest momentami naprawdę urocza. Na przykład gdy w Tajlandii panuje „sroga zima” (czyli jest 30 stopni!) zakładają bezdomnym psom ciepłe ubrania, żeby na pewno nie zmarzły!

Dlatego większość psów, zanim odnajdzie swój szczęśliwy, ciepły dom musi odbyć długą podróż, często na inny kontynent. Wiele psów leci, aż do Stanów Zjednoczonych, czy Europy.
W tej wyprawie pomagają im tak zwani „flight volunteers”, czyli wolontariusze z całego świata, którzy lecą z nimi samolotem, aby bezpiecznie dotarły do swojego nowego domu.
Zdjęcia uśmiechniętych pyszczków są najlepszą zapłatą za włożony trud i czasami naprawdę długi lot.
Na koniec chcę wszystkich zachęcić do wspaniałej przygody, jaką jest taki wolontariat – nie trzeba znać się na psach, wystarczy je kochać!

Behawiorystka i trenerka psów
Właścicielka firmy „Można Pogłaskać”
www.moznapoglaskac.pl
0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyWróć do sklepu
      Calculate Shipping